Strona:PL Joseph Conrad-Banita 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— „Córeczkę pańską, panie Almayer — mówił — wierny Ali schował w krzaki. Naturalnie, żeśmy ich stamtąd wypłoszyli. Córeczka pańska jest bardzo pojętna. Skoro mię ujrzała, zatrzepotała rączętami, wołając: „a kysz! a kysz!“ odkąd nauczono ją tu tak na mnie wołać, okoliczności się zmieniły i teraz wierny Ali zatykał jej jak mógł usta, a jam podziwiał dowcip dziecka. Psujesz ją pan, panie Almayer, rozpieszczasz i kto wie, czy to wam obojgu na dobre wyjdzie“.
— Chciałem skoczyć mu do gardła i oczy mu wydrzeć, a on śmiał się z bezsilnego mego gniewu i mówił:
— Nabojów do pańskiego rewolweru zabieram połowę, gdyż przypadają do mego, a nabojów mi brak. Drugą połowę panu zostawiam, jakoteż potrzebny każdemu dżentelmanowi rewolwer.
— Łotrze! gałganie! — wołałem za nim, a on odchodził, w pół ująwszy swą djablicę. Odchodząc wydawał na prawo, na lewo rozkazy. Po pięciu minutach nie było żywej duszy na galerji, na dziedzińcu, w obrębie faktorji. Nadszedł Ali, uwolnił mię z więzów i płótno, w które zaszyli mię, przeciął. Od tej chwili nikt tu nie wtargnął. Ofiarowałem sześćdziesiąt dolarów rannemu przy napadzie, przyjęte zostały z wdzięcznością. Chińczyka uwolniono nazajutrz. Przysłał mi sześć pak opjum z wyrazami wdzięczności i roztropnie odtąd siedzi w domu.
Przy końcu opowiadania Almayer dźwignął spuszczone na dłonie czoło, spoglądał teraz na bambusowe wiązanie sufitu. Luigard siedział rozpostarty, z wyciągniętemi potężnemi nogami. Spuszczone żaluzje i brzęczenie muchy gdzieś na wtargającem