Strona:PL Joseph Conrad-Banita 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tak mocno, mała! — upominał ją, śmiejąc się kapitan.
— Podejm moje jabłko, o królu mórz! — wołała zadowolona. — Prędzej, prędzej radży, tam, pod stołem. Wielu zabiłeś ludzi? Kapitanem jesteś? Ali mówi, żeś mocny i masz okręt i wojujesz na morzu. Żeś wielki i silny, żeś bogaty, ot tak bogaty.
Patrzała na starego wielkiemi, pełnemi tajemniczej zadumy, czarnemi oczyma.
— Skąd się jej bierze — dziwił się Luigard, schylając się po jabłko.
— Zmuszony jestem — westchnął Almayer — pozostawiać ją na ręku sług. Boi się matki i żadnego jej szczęściem nie okazuje przywiązania. Ładna, co? Kropla w kroplę do mnie podobna, co?
Teraz kapitan postawił dziecko na stole i wraz z uśmiechniętym tkliwie Almayerem oglądał ją na wsze strony, niby cenną porcelanową figurkę.
— O! — podziwiał szczerze — kokietka w każdym calu. Nie bój się mała! Zrobim z ciebie pierwszą w Australji damę i najbogatszą dziedziczkę.
— Mało szans po tym krachu — westchnął żałośnie Almayer.
— Gadaj zdrów — zaśmiał się stary, biorąc dziecko na ręce. — Mam pewne plany... słuchaj.
I z dzieckiem na ręku, targającem go drobnemi piąstkami za wąsy i brodę, chodząc wzdłuż galerji, plany swe zaczął rozwijać przed słuchającym go uważnie wspólnikiem. Zobaczy się z Abdullem, z Lakambą, dojdą do porozumienia. Bez niego mało co tu zyskać kto potrafi, lecz do spółki z nim... Przerwał mu ogłuszający świst. O mało dziecka z rąk nie wypuścił. Mała Nina dostrzegłszy zawieszoną na