Strona:PL Joseph Conrad-Banita 180.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.


Świadomie czy nieświadomie, ludzie pewni stałości swych przekonań i przedsięwzięć, zwykli dążyć bez wahania do upatrzonego celu, przez cnotę, czy przez zbrodnię bogdaj. Idą wprost przed się, drogą wytkniętą, ogrodzoną skłonnościami wrodzonemi, przesądami, wstręty i sympatjami. Jeśli przystaną na chwilę i po przez bariery bezpieczeństwa rzucą okiem na dalsze horyzonty, szczyty, szkopuły i trzęsawiska, ciemne puszcze i jałowe pustynie, po których inni stąpają z trudem, potykając się o stosy ofiarne, o pobielałe kości poprzedników, co na tych drogach padli, nie dościgłszy celu, — odwracają się ze wzgardą od nich pewni własnej wyższości. Pewni siebie, pewni, że zbłądzić nie mogą, idą dalej śmiało, wytrwale, wiarą tą podtrzymywani, aż ugrzęzną przy jakiejś nieprzewidzianej przeszkodzie, rozbiją się o niedostrzeżoną skałę i w chwili, w której doścignąć mieli celu upatrzonego zasłużonej nagrody wytrwania, zdrowego optymizmu, bez którego ludzkość niezdolna była posunąć się o krok naprzód — w chwili tej kładną się w nieznaną, najczęściej bezimienną mogiłę.
Wahanie obcem było Luigardowi. Zresztą mógłże się kiedy wahać? Handel szedł mu zawsze jak najpomyślniej, morskie udawały się wyprawy, zyskał rozgłos, fortunę. Świat, w onych ciasnych granicach, w których każdy świat swój zamyka, szanował go i podziwiał. Sam był prosty, więc mu się wszystko zdawało prostem; czuł się silnym, więc mu się wszystko zdawało łatwem. Czytał mało, mało się z książek uczył, otwartą księgą, na której biegle czytał, była przyroda, dalekie podróże, różnobarwni