Strona:PL Joseph Conrad-Banita 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dnie murzyn — i wiele innych jeszcze nocy i dni szeregi całe! Po co śpieszyć, o Radży Laut. Życie długie, bardzo długie i śmierć się nieraz ociąga...
— Znasz mię? — przerwał mu Luigard.
— Aj! wa! — odrzekł Babalatchi, schylając się nizko i podsuwając do wygasającego ogniska ławę. — Aj! wa! wiele lat ubiegło odkąd poznałem lica twe i dłoń. Zapomniałeś panie! lecz ja pamiętam. Tylu jest mnie podobnych, lecz jeden jest tylko król mórz, „Radży Laut“.
Skinieniem dłoni zapraszał Luigard‘a pod bambusowy dach swój. Bambusowe deski gięły się pod ciężką stopą kapitana, który się rozglądał ciekawie po szałasie, kędy mroki walczyły z blaskami gasnącego ogniska i dymnem, w kącie pod stropem, zatkniętem łuczywem palmowego drzewa. Przy ognisku leżały wpół zwinięte maty, dalej stała skrzynia jakaś, kąty ginęły w mroku, tylko przy nierównych błyskach żarzących się węgli i dymnej pochodni połyskiwała fuzja, szarzały sieci i liny. Nad otworem w dachu rozciągało się jak całun czarne niebo. Powietrze pełne było dymu, wilgoci, zapachu suszonych ryb, smażeniny jakiejś, ziół aromatycznych i stęchłych, tak gęste, że się Luigard porwał za głowę, przysiadłszy na ławie.
Babalatchi tymczasem myszkował po kątach. Zdało się kapitanowi, że w mrokach słyszy szepty jakieś, że majaczą postacie... Nie ruszając się z miejsca, ujrzał kobietę na samym skraju blasków, co się natychmiast cofnęła w dalsze mroki. Babalatchi wrócił i siadając na wpół rozwiniętych matach, u stóp swego gościa, mówił:
— Zbudziłem moje kobiety. Oto ryż i ryba.