Strona:PL Joseph Conrad-Banita 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wygrażał mi, że mię żywcem spali jeśli nie pośpieszę z robotą. Haï! „Biali“ mądrzy są i szybko, szybko powzięte zamysły wykonywać umieją.
— Pal go! — zaklął Luigard, a po malajsku mówił szybko do Babatchi‘ego:
— Słuchaj! nie wszyscy tacy jak ten, tam... zgoła nie człowiek to... A! pal go! sam nie wiem już co...
— Haï, haï — jak najsłodszym głosem potakiwał Babalatchi, uśmiechając się grubemi wargami i pokazując czarne, gumą poklejone zęby — haï! prawda! Odmienny od ciebie panie, coś do nas podobny człowiek, mędrszy tylko i mocniejszy. Ale i tamten sprytny i chytry. O tobie panie mówi z wielkiem uszanowaniem, jak to jest we zwyczaju pomiędzy wami, „białymi“, gdy o „białych“ mówicie.
Luigard poruszył się żywo na ławie.
— Mówi, mówisz? co, jak mówi? — spytał.
— Po co powtarzać — zaprotestował Babalatchi — i co słowa jego ważyć mogą, skoro sam, panie, mówisz, że „biały“ ten nie jest człowiekiem. Szaleńcem jest, utrapieńcem. I po co ja, sługa, powtarzać mam to, co jeden „biały“ mówi o drugim „białym“? Ot! chwali się przed Abdullą, jak wiele, Tuan, skorzystał z mądrości twojej, przebywając z tobą. Inne słowa to mi i z pamięci uleciały...
Luigard machnął wzgardliwie ręką i usiadł na ławie.
— Odchodzę — mówił Babalatchi — niech „biały“ sam tu zostanie z duchem zmarłego i znieważonego przezeń wodza i z tą... na której serce swe oparł. „Biały“ nie dosłyszy i nie zrozumie