Strona:PL Joseph Conrad-Banita 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzawy wojennej i łzy nie uroniłam nad śmierci pokłosiem, wiernie bezsenne noce trawiąc na czuwaniu nad konającymi, rany krwawe opatrując.
— I morza znam rozhukane fale — mówiła, głos zniżając — znam burze i gromy. Na kolanach swych piastowałam głowy mrących z głodu i z pragnienia, w dłonie me ujmowałam wymykające się ze stygnących ich dłoni wiosła. Znam wszystko to, co ty sam znasz, o królu mórz! wodza, nieustraszonego, mężnego Omara jedyna córka, jego sierota i męstwa dziedziczka. Oto jakie było me życie, jak wyrosło mi w piersi serce. A tobie, panie?
Słowa jej i sposób mówienia, trzymały kapitana, pomimo jego woli, pod ich urokiem. Skończywszy, zaczerpnęła powietrza, a z oczu jej wielkich, czarnych, białą dokoła obwiedzionych obwódką, strzelała prawda z pod serca, takiej, jakiej sama przed sobą nie wyznała nigdy, serca pełnego uświadomienia sił swych w walce z losem. Chwilę milczała, a po chwili, stłumionym głosem, rzekła z goryczą:
— I oto ja klęczałam u nóg twoich, pełna błagania i drżąca lękiem.
— Tak — rzekł z powagą, we wzniesione ku sobie oczy jej patrząc, Luigard — widzę, że masz mężne serce, jakiem się nie każda męska pierś pochwali. Kobietą wszelako jesteś i Radży Laut nie ma ci nic do powiedzenia.
Pochyliła głowę, wsłuchując się uważnie w to, co jej mówi, a to co usłyszała, wydało się jej głuchem, dalekiem jak głos przeznaczenia. Nie ma jej nic do powiedzenia? Załamała dłonie, powiodła błędnem okiem dokoła, wzrok wzniosła w niebo szare i pochmurne, pokryte kirem żałoby po dniach pogo-