Strona:PL Joseph Conrad-Banita 230.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzeń. Oddychała ciężko walcząc ze swą boleścią.
— I tak dzień po dniu, noc po nocy — mówiła, załzawione oczy wbijając w ziemię. — Śledzę go, wsłuchując się w dźwięk jego głosu. Daremnie! Sercem i zamiera, jak gdyby śmierć stanęła pomiędzy nami, stanęła i porwała, poszarpała wszystko. Czasem mi się zdaje, że to ciebie, panie, on się boi i wówczas sama poznaję co to strach. Powiedz mi, Radży Laut, czyś doświadczał kiedy lęku, tego co słów nie zna, w ciszy i milczeniu się czai... z wiatrem spada, jak wiatr niepochwytny, a od którego ni skryć się, ni uciec nie można... ani zwyciężyć, jak się zwycięża w walce najsroższego bogdaj wroga?
Wzniosła oczy na Luigard’a, wzrokiem go pytała, a nie otrzymawszy odpowiedzi, załamała dłonie i ciągnęła:
— Wiem, że walczyć z wami nie będzie, nie podniesie na was ręki. Przedtem... dawniej... gdy uciekałam od niego, chcąc go ujarzmić, by dla mnie zapomniał o wszystkiem i o wszystkich, chcąc go raz na zawsze oderwać od „białych“, by moim wyłącznie pozostał, starałam się uzbroić go przeciw tobie... przeciw wam wszystkim... Ramię jego zawiodło mię, jak dziś zawodzi serce... I widzę teraz że to, do czego go zagrzewałam, zbudziło przeciw niemu nienawiść i zemstę, nie siejąc postrachu. Wszystko mię zawiodło, wszystko okłamało! Fałszem była jego moc, w którą wierzyłam, na którą liczyłam. Fałszem obietnice, któremi jego i mnie łudzono, fałszem nadzieje, które rozbudzano, mnie nieszczęsną za narzędzie chciwości swej i zaborczości używając. Fałszem, fałszem, wszyscy, wszystko!
Stłumiła wydzierający się jęk bólu.