Strona:PL Joseph Conrad-Banita 249.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Hej! no! powiedz! Piekło cię na mojej postawiło drodze... Mniejsza o to. Rzecz w tem, byś nadal nie mógł szkodzić.
Willems postąpił krok naprzód zaniepokojony.
Luigard mówił, kładąc nacisk na każde niemal słowo.
— Czegoś się spodziewał wzywając mnie tu? Czego? Znasz mnie, Luigarda! nie jeden miesiąc przeżyłeś ze mną, wiesz co ludzie o mnie mówią, myślą i wiesz jakim był twój postępek. Czegoś się mógł po tem po mnie spodziewać? Czego?
— Albo ja wiem — splasnął w dłonie Willems. Byłem samotny, tak strasznie samotny pomiędzy tą dziczą, na pastwę im wydany, a po spełnionym fakcie tak słaby i zrozpaczony, że wezwałbym na pomoc samego djabła, jeślibym pomyślał, że mi przyniesie ulgę i zło naprawi. Na świecie całym jak długi, szeroki, ciebie tylko miałem, ciebie samego! Sam wróg pożądany bywa w osamotnieniu; nienawiść lepsza od samotności, śmierć upragniona, więc się spodziewałem... Czegom się mógł spodziewać? Niczego, tego chyba, żem na coś czekał... czegoś, co mnie stąd wyrwie, uwolni od tych jej czarnych, ogromnych, smutnych i jak przepaść pustych oczu, od zguby mojej!
Roześmiał się gwałtownie, miwowoli, dziko, z goryczą nie wymówioną i pogardą samego siebie.
— Gdy pomyślę — mówił — jak nie dawno jeszcze zdawało mi się, że życie całe nie wystarczy mi na... A teraz sam jej widok przyprawia mię o szaleństwo. Jej to dzieło! jej! Szalałem i tyle. Teraz za każdem na nią spojrzeniem wszystko mi się przypomina i zdejmuje mnie strach śmiertelny na samą myśl, że mnie zmysły znów odstąpić mogą... I gdy