Strona:PL Joseph Conrad-Banita 251.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ba czuć gniew, żal, wzgardę, co bądź, a ja nie czuję już ani gniewu, ani żalu, ani nawet wzgardy. Przestałeś być dla mnie Willems‘em, człowiekiem, któremu sprzyjałem, dopomagałem, którego tu... E!! co tam długo mówić, zgoła przestałeś być człowiekiem, którego się lubi lub nienawidzi, któremu się pomaga, lub na którym się mści... jesteś poprostu gorzkiem wspomnieniem, które zagrzebać trzeba... Hańbą mą jesteś!
Skończył i powiódł dokoła wzrokiem. Jakże ciemno było! Czy światło zgasło już zupełnie, bezpowrotnie? I odetchnąć niema czem. Znów szeroką dłonią starł kroplisty pot z czoła.
— Naturalnie — rzekł — moją rzeczą myśleć byś nie zdechł z głodu.
— Kapitanie Luigard! — ozwał się bezdźwięcznie Willems — nie możesz myśleć bym tu miał pozostać.
— He? słyszałeś kiedy bym powiedział coś wbrew mej myśli? Mówiłeś przed chwilą, że nie chcesz, nie możesz tu umrzeć. Zgoda, będziesz żył, chyba sam zmienisz zdanie.
Popatrzył w oczy Willems‘a z bardzo blizka i wstrząsnął głową.
— Sam tu jesteś, prawda — mówił — nikt cię nie wesprze, przestałeś być „białym“, ciemnym nie zostałeś, wspólnicy twoi myślą jeno o tem, jak się ciebie pozbyć, poświęcą cię mi chętnie, gdyż się ze mną liczyć jeszcze muszą. Pozostała ci ona tylko. — Tu Luigard głową wskazał Aïszę. — Wszystko coś zdziałał zdziałałeś sam, dopieroś to mówił — gwoli tej kobiety. Miejże ją sobie.
Willems porwał się za głowę, Aïsza podskoczyła do kapitana.