Strona:PL Joseph Conrad-Banita 264.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kapitana — nadwerężyć nie mogło. Pieniądz przyciąga pieniądz. Oho! Stary ma węch i skoro zapewnia, że są tu kopalnie złota, niech djabli porwą Abdullę z ratanem, z gumą. Tylko, po co wiązać się z tym Willemsem? Tak łatwo byłoby się go pozbyć!
— Wieczerza podana — powtórzył głośniej Ali.
Almayer powstał z miejsca, zasiadł do stołu, zaczął jeść szybko, machinalnie, snując nić uprzednich myśli.
...Niewątpliwie Luigard ma dobry węch... ano i szczęśliwą rękę... Jakże szybko znalazł nowe i stokroć lepsze wyjście z zachwianego zdradą Willemsa w Sambirze położenia. I jaką powagą cieszy się wszędzie, nawet między arabami, malajczykami. Nie żal módz podobnego człowieka zwać teściem... Gdyby kapitan miał połowę bogactwa, jakie mu opinia publiczna przypisuje...
Wypił szklankę wina i myślał dalej:
...Gdyby Willems był dowcipniejszy, zapobiegliwszy, dostałby niewątpliwie w swoim czasie przybraną córkę kapitana i cóżby się wówczas stało z nim, Almayerem?
— Pal go! zaklął głośno.
Ali stał u drzwi wyprostowany, z obojętną twarzą, śledząc ruchy Almayera, szklankę, butelkę.
... Kto kiedy zgadnie — myślał Almayer — co strzeli kapitanowi do głowy. Wszystkim wiadomo, że jednym strzałem trupem położył jednego ze swych rodaków, co i w połowie nie był tyle, co Willems winien. Nie szło mu nawet o pomszczenie własnej krzywdy, szło o jakieś tuziemcze bydlę, o pielgrzyma zabitego, czy ograbionego, co miał żonę i dzieci, jak śmiecia. A teraz... Przechwala się, że