Strona:PL Joseph Conrad-Banita 265.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skazał swego gagatka na dożywotnie więzienie. Ciekawa rzecz, jak się spotkanie odbyło? Stary lis żywić musi jakieś względem swego „więźnia“ zamiary. A tu ta Johanna, gotowa wybłagać przebaczenie dla męża. Tegoby nie brakowało. Stary uparty w zawziętości, jak i w zamiłowaniach. Zawsze miał szczególną słabość do tego gałgana... Ha! kto wie, za rok, za miesiąc rozczuli się... Gdyby mu był kulę wpakował w łeb, jak na to zasłużył...
Almayer wypuścił z rąk łyżkę i aż podskoczył na krześle.
— W każdym razie — myślał — wydawać będzie sporo na tego swego „więźnia“ i jego śliczności rodzinę. Ależ bogactwo kapitana należy do Niny, Almayer dzielić się z niem z nikim nie myśli... a ten tam! gotów podejść kapitana, za nic ręczyć nie można. Odzyszcze łaski, ogada Almayera, nałże, wyszrubuje co się da i co będzie wówczas z Niną? Biedne dziecko! On, Almayer, jako ojciec, winien zapobiedz temu, oddalić za jakąbądź cenę niegodziwego intryganta. Ale jak? Luigard opozycji nie znosi... Zabić Willemsa... niepodobna. Rozgniewałoby to starego i mogłoby być gorzej jeszcze...
Dreszcze go przebiegły, krew uderzyła do głowy. Poruszył się niespokojnie na krześle, gwałtownie odsunął talerz.
Piękna perspektywa! Już w wyobraźni swej widział kapitana pogodzonego z Willemsem, odpływającego wraz z nim do Batawji... ba! do Europy, a on, Almayer, i jego mała, śliczna Nina, zostawieni w tej przeklętej dziurze. Na nic ofiary lat tylu, najlepszych lat życia, młodości, niezależności... Na nic uleganie kaprysom i fantazjom starego dziwaka, a