Strona:PL Joseph Conrad-Banita 273.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden z wioślarzy wystrzeli. Willems z zasadzki w krzakach odpowie, bo naturalnie będzie się miał na ostrożności. Wioślarz pokaże biały papier, kartę wzywającą Willemsa dla otrzymania ważnych wiadomości o Radży Laut. Willems zbliży się, on, Almayer, podniesie się, pociągnie przypadkiem za kurek i oto Willems w wodzie...
Scenę tę widział w wyobraźni swej tak żywo, że mu się zlawało, iż usłyszał strzał. To go rozbudziło z błogich rojeń. Westchnął. Ach! wszystko odbyłoby się się tak gładko, szybko... Lecz cóżby na to powiedział kapitan?
Almayer westchną. Projekt pyszny, niestety nie do wykonania. Ależ Willems nie powinien pozostać przy życiu. Zwącha się znów z Arabami, wpadnie na ślad kopalni i Bogu samemu wiadomo, co z tego wyniknie? Nina może jeszcze nie zostać najbogatszą dziedziczką na obu półkulach.
Lepiej...
Almayer zbliżył się do drzwi, ponad któremi czerniał napis: „Luigard et C.“, zapukał i jednocześnie odskoczył, jak gdyby przerażony tem, na co się ważył. Nie było odpowiedzi. Po chwili przytknął ucho do dziurki od klucza. Cicho, głucho... nie... coś jęczy, szlocha... aha! płacze!... pomyślał i uśmiechnął się. Zmysły postradała! jak dzień, tak noc beczy, odkąd usiłuje przygotować ją ostrożnie, o! bardzo delikatnie, oględnie, do wiadomości o śmierci męża. Luigard zdecydował, że Willems ma uchodzić za umarłego w mniemaniu Johanny...
— Jak raz — zamruczał Almayer — starczy sentymentalizm! Litość! Względy! Pal ją... Głucha chyba?