Strona:PL Joseph Conrad-Banita 276.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stołu widział, jak wyciągnął zegarek z kieszeni. Zegarek szedł zwykle w czasie pobytu Luigarda w Sambirze i zwykle Almayer obiecywał sobie, że go odtąd stale nakręcać będzie, skoro jednak łódź, odwożąca Luigarda znikała na horyzoncie, zegarek, rzucony w szufladę stojącego na werandzie stołu, był zapomniany, a Almayer czas liczył na wschody i zachody słońca. W pożerającej go nudzie godziny nie miały żadnego praktycznego znaczenia, nie wpływały na gatunek gumy, ani na wielkość pni drzewa. Nic go nie zajmowało, żył bez pragnień i wstrząśnień nadzieją odległej, bardzo jeszcze dalekiej przyszłości.
Teraz spojrzał na zegarek. Było wpół do dziewiątej.
Ali, stojąc przed nim wyciągnięty, jak struna, czekał na rozkazy.
— Pójdź do osady — mówił Almayer — i powiedz Mahmatowi Banjer, że mam do pomówienia z nim. Ma się tu stawić natychmiast.
Ali zamruczał. Nie w smak mu były rozkazy Almayera. Banjer i jego dwaj bracia byli włóczęgami, zjawili się od niedawna w Sambirze i otrzymali od faktorji pozwolenie osiedlenia się na gruntach, należących do „Luigard et C-ie“. Ali przeciwny był faworyzowaniu przybłędów. Każdy dach miał wówczas wielką w Sambirze wartość i jeśli lepianka ta pustą była, Almayer mógł nieużytki oddać jemu, a nie jakimś tam niepewnym ludziom. Ali służył wiernie, a o tamtych różne chodziły gadki, ciążyło na nich podejrzenie, że przywłaszczyli sobie łódź, należącą do Hinopari. Hinopari zgrzybiałym był starcem, nie miał synów i łotrzy dokonali ekspro-