Strona:PL Joseph Conrad-Banita 278.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrozumiejże pani — mówił Almayer — że jeśli powiedziałem to, com powiedział, to przez przyjaźń, życzliwość... hm! z poczucia humanitarnego obowiązku.... Pani, mistress Willems, jako żona, wiedzieć winnaś, co mu grozi. Kapitan Luigard człek straszny, nieubłagany...
Zaniosła się rzewnym płaczem.
— Czy, aby... aby.. jest to prawdą? — szlochała.
— Słowo honoru! Klnę się na głowę Niny — mówił Almayer — powiedziałem teraz samą prawdę. Przedtem zmuszony byłem okłamywać panią. Kapitan Luigard wymagał tego, lecz nie mogłem dłużej... Pomyśl tylko, na co się narażam, jeśliby się dowiedział... Uczyniłem to przez życzliwość... Kochany Peter, mąż pani, mistress Willems, kolegą był moim w Makasarze.
— Co począć? co począć? — łamała ręce kobieta, wodząc dokoła obłąkanem okiem.
— Hm! naturalnie! niema innego wyjścia — mówił Almayer. — Musisz mu dopomódz do ucieczki. Śmiertelnie, mówię to pani, obraził Luigarda i ten go niechybnie zabije, zgubi.
— Okrutny! — łkała Johanna, kołysząc się z boku na bok.
— A tak! niema z nim żartów — twierdził Almayer — i czasu niema do stracenia... Czy mię aby pani dobrze rozumie, mistress Willems? Myśl o swym małżonku, o swym kochanym biednym Piotrusiu! A toż się ucieszy, widząc cię! Wrócisz mu życie, wolność!
Porwała się za głowę, zaczęła głośno płakać.
— O Najświętsza! Czy przebaczy mi nędznej