Strona:PL Joseph Conrad-Banita 283.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy w wodę wpadł — mruczał Ali, przechodząc tuż obok Almayera, którego nie widział w ciemności. — Kazał mi iść po Mahmata, wracać z nim jak najprędzej, a sam znikł jak cień. Tfu!
Obejrzał się.
— Dobrze przynajmniej, że na galerji została ta, tam, baba. Mahmat nic przynajmniej nie ściągnie, a koce w hamaku i poduszki także... Oj! Oh! kiedy to człowiek odpocznie, zaśnie. Późno już.
— Panie! Panie! — wołał.
— Po co wrzeszczysz? — ozwał się Almayer, który był w pobliżu. — Możesz się położyć, jeśli ci się tak spać chce. Czy Mahmat przyszedł?
— Od godziny — odmruknął Ali — stoi na werandzie, chyba że się nie doczekał. „Biali“ zwykli kazać na siebie czekać.
Ale Almayer nie słuchał zdania sługi o „białych“, śpieszył na werandę. W pobliżu zaś Alego zjawił się stróż nocny, który zaczął mu opowiadać o czarodziejskiej, posiadanej przez „białych“, sztuce, stawania się niewidzialnymi. I gospodarz często nocą...
Ali przerwał mu wzgardliwie.
— Nie, nie każdy „biały“ posiada czarodziejskich sztuk tajemnicę. Taki Radży Laut to co innego. Ten mógłby stać się niewidzialnym, gdyby chciał nawet wśród bitwy, ale nie chciał. Ten może znajdować się w dwóch miejscach na raz. Ale co tam jakiś stróż nocny wiedzieć może o „białych“. Tyle, co dzikie prosię. Ya-wa!
Ali oddalił się, ziewając głośno.
Almayer wchodząc na stopnie, wiodące na galerię, posłyszał zatrzaśnięcie drzwi i na werandzie