nie zamienił z nikim słowa, porwał rewolwer, zbiegł ku rzece, wskoczył do łódki i sam powiosłował ku stojącemu na kotwicy dwumasztowcowi. Płynął pomału, dopiero zbliżając się do okrętu, zaczął okazywać pośpiech.
— Załoga! — wołał — załoga!
Po przez barjerę, otaczającą pomost wychylił się cały rząd czarnych twarzy i kędzierzawych jak wełna czarnych czupryn.
— Panie? — pytano.
— Szyper! Wołać mi szypra! — krzyczał Almayer, robiąc wysiłki, by pochwycić rzuconą sobie linę.
Szyper wysunął głowę.
— Co pan rozkaże? — pytał.
— W imieniu kapitana Luigarda żądam ratunkowej łodzi. Kwestia życia lub śmierci.
Na szypra podziałała agitacja Almayera.
— Natychmiast — mówił — chłopcy, spuścić łódź ratunkową. Na tyłach. Niech pan wskoczy, panie Almayer. Majtkowie natychmiast gotowi będą.
Z pomostu zrzucano wiosła. Sternik zauważył:
— Jeśli grozi niebezpieczeństwo, mogę dodać pomoc. Sam gotów jestem...
— Tak! tak! — wołał, gorączkując się Almayer. — Proszę pana, panie Swan. I weź pan ze sobą rewolwer. Niema minuty do stracenia.
Pomimo naglenia do pośpiechu, sam siedział zatopiony w myślach i roztargniony, dopiero do siedzącego już naprzeciw szypra, odezwał się:
— Płyniemy?
Z pokładu wołano:
— Odczepiać łódź, odczepiać! Hej! ha!
Strona:PL Joseph Conrad-Banita 288.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.