Strona:PL Joseph Conrad-Banita 299.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiony gorączką, pod ustawicznie utkwionym w sobie wzrokiem milczącej Aïszy. Dzieliła jego męki, zdumiona niemi, nie rozumiejąc ich, zraniona śmiertelnie jego chłodem, nie ukrywanym wstrętem, nienawiścią płonącą w oku, tajemnicą lodowego milczenia, groźbą rzadkich słów syczących gniewem, tych słów strasznych i od strzał zatrutych ostrzejszych, które „biali“ wypuszczają z kołczana swego serca, słów co ranią, ogłuszają, upokarzają. Czuła w samym jego głosie chęć zranienia, upokorzenia jej, co mu się oddała bez żadnych zastrzeżeń całkowicie, piękność swą, młodość, serce, wszystko co miała niosąc w ofierze jak bóstwu, przed którym korzyć się pragnęła. Jej, co mu chciała otworzzyć drogę do bogactwa i władzy, podtrzymywać go i czuwać nad nim...
Wiekuiste, wiekuiście zawiedzione rojenia każdego niewieściego, prawdziwie kochającego serca. Z zetknięcia się z „białymi“, w ciągu krótkiego, lecz burzliwego życia, pozostało jej wrażenie ich wszechwładztwa i okrutnej mocy. W Willemsie znała uosobienie typu. Wszyscy zresztą „biali“ podobni byli, lecz tego serce pełne było goryczy względem swoich, a pożądania jej, to też w kobiecej swej prostocie zaroiła o wpływach i silniejszej nad zmysłowe upojenie spójni, o czemś nierozerwalnem, wiekuistem, nieskończenie tkliwem i słodkiem. W pierwszych już chwilach przerażał ją groźny poszept przeczuć wobec jego wahań się, oporu, niechęci, z kobiecego jednak serca zaślepieniem zgłuszyła przeczuć złowrogie poszepty, ufna w miłości głos i prawa, w swych wdzięków potęgę. Tak! przywiąże go do siebie nierozerwalnymi więzami,