Strona:PL Joseph Conrad-Banita 302.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do domu. Aïsza podniosła się od ogniska, co się rozpalało pod gęstego jeszcze dymu czapką i zaszła mu drogę. W zmroku wyglądała na postać modlącej się ze złożonemi dłońmi kobiety. Zatrzymał się, spojrzał na nią. Tyle w postawie jej było nieszukanego wdzięku, a w zmroku oczy jej świeciły tak jasno... Odwrócił głowę i miał już wejść pod dach, lecz usłyszał stąpanie za sobą. Przeląkł się. Nie chciał pozostać z nią sam ani przez krótką chwilę w tym głuchym, ciemnym domu. Stanął we drzwiach.
— Pozwól mi wejść — mówiła łagodnie — chcę być z tobą, przy tobie. Gniewasz się? za co? Milczysz... Smutny jesteś? Pozwól, niech czuwam u twego boku. Wiesz dobrze, jak wiernie czuwać umiem, by ci nic snu nie zakłóciło... Pozwól! czekam od tak dawna na uśmiech, słowo... sił mi już nie staje czekać daremnie... Spójrz na mnie, przemów. Czy cię złe opanowały moce? Złe duchy gryzą twe serce i chcą pozbawić siły i odwagi, odebrać mi twą miłość. Odpędź je... pozwól, odpędzę, zaklnę... Zapomnij o tem co boli, złe serca i złych ludzi zapomnij twarze. Pamiętaj o dniu, w którym mię spotkałeś nad czystym w lesie strumieniem. Serce ty moje! miłości! życie!
Ciche jej drżące słowa zdawały się łez pełne, dźwięczały jak kołysanka, powołująca do spoczynku... Dokoła lasy, rzeka, wązki pas łąki, noc zapadająca, wszystko zdawało się słuchać głosu i słów miłości. Zamilkła — słuchała ich jeszcze cisza sama.
Willems obrócił się pomału, niechętnie, wyższej jakiejś niż własna wola ulegając sile. Stała z głową pochyloną, z twarzą skrytą w obu dłoniach. Wzrok