Strona:PL Joseph Conrad-Banita 321.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lems widział to, lecz skamieniały nie miał sił poruszyć się z miejsca, w głowie mu się mąciło.
Aïsza podniosła róg prześcieradła i cofnęła się z takim wyrazem twarzy, jak gdyby nadeptała padalca. Wpiła w śpiące dziecko wzrok przerażenia, zdumienia bez granic, a gdy po długiej chwili wyprostowała się i podniosła czoło, zdawało się, że cień fatalizmu padł na nią i owinął ją całunem, chociaż stała w bieli i w złocie i w słońca promieniach.
Willems stał też jak wryty, myśląc tylko o ucieczce, a jednocześnie czuł, że minuty są policzone, że nań woła coś tak nieodzownego, jak śmierć sama. Mniejsza z tem. Wszystko było mu obojętne, wszystko prócz wyzwolenia. Zapomniał żonę, dziecko, Hudig‘a, Luigard‘a, przeszłość i teraźniejszość, wszystko i wszystkich w rwącem pożądaniu przyszłości, nowego życia.
Aïsza mówiła cicho, pomału, skandując słowa jak płaczka lub błagająca, jak kapłanka w ofiary godzinę.
— Dziecię! dziecię! Czem zgrzeszyłam, by na taką zasłużyć karę, by podobną przeżyć boleść i hańbę? A tyś mi mówił, zwróciła się królewskim ruchem do kochanka, żeś żadnych poza sobą nie pozostawił węzłów, nic... Mówiłeś tak mając dziecię, rodzone dziecię i dziecięcia tego matkę. Szalona! wierzyłam i myślałam, że możesz moim zostać, i mnie danem będzie...
Głos się jej urwał na słowie, co zapewne było najświętszą nadzieją nowego życia, w które weszła. Marzyła — kobietą bo była! — że dziecięce ramiona wzniosą się pomiędzy nim a nią, odgonią złych wspomnień mary, przyszłości będą zadatkiem...