Strona:PL Joseph Conrad-Banita 326.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Boga! Kto krzyknął: „umiera!“ Kto umiera? Mniejsza z tem, byle pochwycić broń... Ciemno... Czemu ciemno? Czy noc zapada?

W wiele, wiele lat potem, Almayer opowiadał przygodnemu podróżnemu z Europy o powstaniu buntowniczem Sambiru.
Podróżny Rumunem był, naturalistą w pogoni za rzadkimi okazami orchidei, które skupował za jakąbądź cenę w handlowych celach, a wszem wobec i każdemu z osobna w pierwszym kwadransie znajomości oświadczał zamiar pisania wyczerpującego dzieła o ziemiach podzwrotnikowych.
Po drodze spotkał Almayera. Człek to był z pewnem wychowaniem, lecz pił nadto. Dżyn i spirytus potrzebne mu były, jak utrzymywał, dla podtrzymania zdrowia. Przez wieczór cały, ciągnąc ze szklanicy, rozpowiadał Almayerowi o kawiarniach i skandalach europejskich stolic. Wzamian Almajer zanudzał go swem utyskiwaniem na socjalne i polityczne — nie mówiąc już o towarzyskich — stosunki Sambiru. Rozmawiali, siedząc na werandzie w faktorji przy stole, na którym paliła się lampa i stały do połowy wypróżnione butelki. Ćmy i nocne motyle, którym nie wystarczały bezpieczniejsze bądź co bądź blaski księżyca, wirowały nad lampą, dokoła lampy. Ginęły jedne roje, nadlatywały drugie. Almayer zarumieniony mówił:
— Nie widziałem tego wprawdzie na własne oczy. Byłem między młotem a kowadłem z powodu ojca... to jest teścia... chcę mówić kapitana Luigarda, dziwacznej, nie dającej się wyjaśnić drażliwości. Co do mnie, przekonany jestem, że chcąc łotrowi temu