grał rolę głównego żałobnika na pogrzebie kapitana, nie był wcale zachwycony mojem przybyciem. Ale on sam nie miał właściwie kwalifikacyj potrzebnych do sprawowania dowództwa, konsul zaś był obowiązany w miarę możności dać statkowi marynarza z odpowiedniemi świadectwami. Co się tyczy drugiego pomocnika, nic o nim nie mogę powiedzieć, wyjąwszy to, że nazywał się Tottersen, czy coś w tym rodzaju. Miał zwyczaj noszenia na głowie (w tym podzwrotnikowym klimacie) wyleniałej futrzanej czapki. Był to bez kwestji najgłupszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem na statku. I wyglądał też na głupiego. Wyglądał tak beznadziejnie głupio, że się zawsze dziwiłem gdy odpowiadał na zawołanie.
Towarzystwo ich — w najlepszym razie — nie było dla mnie wielką pociechą, i gnębiła mię perspektywa odbycia z tymi osobnikami długiej podróży. A także i inne moje samotne rozważania nie przedstawiały się rozkosznie. Załoga była chora, ładunek nadchodził bardzo wolno; przewidywałem, że będę miał mnóstwo kłopotów z właścicielami, i wątpiłem czy wypłacą mi dość pieniędzy na wydatki związane z okrętem. Postawa szefów w stosunku do mnie była nieprzyjazna. Szło mi jak z kamienia. Odkrywałem o różnych dziwacznych porach (przeważnie około północy), że brak mi zupełnie doświadczenia, że nie mam pojęcia o prowadzeniu interesów, że jestem beznadziejnie nieodpowiedni na dowódcę jakiegokolwiek okrętu; a gdy jeszcze przyszło mi oddać do szpitala stewarda z objawami cholery, uczułem się pozbawiony jedynej przyzwoitej osoby na rufie. Była wszelka nadzieja że wyzdrowieje, ale narazie musiał go zastąpić jakiś inny służący. Z polecenia niejakiego Schomberga, właściciela
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.