w olśniewającą białą farbę, a żelazne w ciemno zieloną; prostoduszne rozmieszczenie tych barw przywodziło na myśl obrazy prostodusznego spokoju, arkadyjskiej szczęśliwości; a dziecinna komedja choroby i smutku uderzała mnie czasem jak wstrętna, rzeczywista plama na tym idealnym stanie rzeczy.
Bardzo się nim rozkoszowałem i ze swej strony wprowadziłem do atmosfery trochę łagodnego podniecenia. Nasza zażyłość wywiązała się przy ściganiu owego złodzieja. Działo się to wieczorem, i Hermann, który wbrew swym przyzwyczajeniom długo bawił dnia tego na lądzie, gramolił się właśnie tyłem z małego czółenka na brzegu rzeki, kiedy pościg go mijał. Hermann połapał się w mig w położeniu, jakby miał oczy na łopatkach, dopadł nas jednym skokiem i wysforował się naprzód. Chińczyk leciał bezgłośnie, jak rączy cień, po kurzu niezmiernie wschodniej drogi. Biegłem za nim. Daleko z tyłu mój pomocnik pohukiwał jak dzikus. Młody księżyc rzucał nieśmiałe światło na równinę podobną do potwornie wielkiego ugoru; w oddali architektoniczna masa buddyjskiej świątyni rysowała się na niebie głuchą czernią. Złodziej uszedł nam naturalnie, ale mimo iż doznałem zawodu, musiałem podziwiać przytomność umysłu Hermanna. Szybkość, na jaką ten ociężały mężczyzna się zdobył w interesie zupełnie obcego człowieka, wzbudziła moją gorącą wdzięczność; w jego wysiłku było coś szczerze życzliwego.
Zdawało się że jest równie zawiedziony jak ja, gdy nie zdołaliśmy schwytać złodzieja, i nie słuchał prawie mych podziękowań. Odrzekł że to drobnostka i z miejsca zaprosił, abym przyszedł do niego na pokład i wypił szklankę piwa. Przez chwilę przetrząsa
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.