liśmy jeszcze sceptycznie krzaki, zajrzeliśmy bez przekonania do paru rowów. Nic się tam nie ruszało; płaty szlamu przebłyskiwały niewyraźnie wśród trzciny. Gdyśmy się wlekli ociężale z powrotem, schyleni pod cienkim sierpem księżyca, posłyszałem jak Hermann mruczy pod nosem: „Himmel! Zwei und dreissig Pfund!“. Był pod wrażeniem rozmiarów mojej straty. Już od dłuższego czasu przestały nas dochodzić pohukiwania i wrzaski mego pomocnika.
— Każdy ma swoje biedy — rzekł do mnie Hermann, i gdyśmy szli dalej, zauważył, że nigdyby się o tem wszystkiem nie dowiedział, gdyby go jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności kapitan Falk nie przetrzymał na brzegu. Dodał z westchnieniem, że siedzieć długo na brzegu nie lubi. Cień smutku w jego głosie przypisałem oczywiście współczuciu dla mojej niedoli.
Na pokładzie Djany piękne oczy pani Hermann wyrażały duże zainteresowanie i współczucie. Zastaliśmy obie kobiety szyjące naprzeciwko siebie pod otwartą luką świetlną, w silnym blasku lampy. Hermann wszedł pierwszy, zaczynając już we drzwiach ściągać marynarkę i zapraszając mię głośnemi, gościnnemi wykrzyknikami: „Niechże pan wejdzie! Tędy! Niechże pan wejdzie, kapitanie!“ Z marynarką w ręku zaczął natychmiast wszystko żonie opowiadać. Pani Hermann złożyła z podziwu dłonie; ja się kłaniałem, uśmiechając się z ciężkiem sercem; bratanica wstała od szycia aby przynieść pantofle Hermanna i jego haftowaną czapeczkę, którą włożył pontyfikalnie, rozprawiając cały czas (o mnie). Fale białego materjału leżały między krzesłami na podłodze kajuty; dosłyszałem słowa: „Zwei und dreissig Pfund“, powtórzone
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.