Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

najbezczelniejszych krajowców, jakich kiedykolwiek widziałem, a Falk pozwalał im krzyczeć impertynencko na swoich klijentów. Po umocnieniu liny porywał statek z miejsca, jakby mu było obojętne co się na pokładzie potrzaska. Trzeba było wlec się za nim osiemnaście mil w dół rzeki, a potem jeszcze trzy wzdłuż wybrzeża, do miejsca gdzie grupa niezamieszkanych, skalistych wysepek otaczała zaciszne kotwowisko. Okręt stał tam na jednej jedynej kotwicy, z nagiemi rejami zwróconemi w stronę bardzo błękitnego morza, usianego jałowemi fragmentami lądu. Nic tam zresztą nie było do oglądania prócz nagiego wybrzeża, błotnistego skraju brunatnej równiny z wijącą się po niej ciemnozieloną rzeką, którą się dopiero co opuściło, i Wielką Pagodę, co wznosiła się samotnie, masywnie, i połyskiwała na falistych wygięciach, najeżona wieżyczkami, jak wspaniały, kamienny wykwit podzwrotnikowych skał. Nie miało się tam nic do roboty, tylko trzeba było czekać z irytacją na dokończenie ładunku, który nadsyłano rzeką jaknajnieregularniej. I wolno było człowiekowi pocieszać się myślą, że ostatecznie ten okres nudów zwiastuje, iż odjazd od tamtych brzegów naprawdę wreszcie się zbliża.
Obaj z Hermannem musieliśmy przejść przez tę fazę, i było między nami pewnego rodzaju ciche współzawodnictwo co do tego, czyj okręt będzie pierwej gotów. Trzymaliśmy się na jednej linji prawie aż do końca, gdy wygrałem ostatecznie wyścig, idąc osobiście do biura przed południem, aby zawiadomić że odjeżdżam; tymczasem Hermann, który z trudem się decydował na odwiedzenie lądu, dotarł do biura swych agentów dopiero nad wieczorem. Powiedziano mu że mój statek jest pierwszy z kolei i wyrusza nazajutrz