rano; odrzekł — o ile pamiętam — że mu się nie spieszy. Dogadzało mu wyjechać dzień później.
Tego wieczoru siedział na pokładzie Djany, rozstawiwszy szeroko grube kolana, wpatrując się przed siebie i pykając z wygiętego ustnika fajki. Niebawem odezwał się do bratanicy z pewną niecierpliwością, że czas już aby dzieci szły spać. Pani Hermann, która mówiła właśnie do Falka, zatrzymała się nagle i spojrzała niespokojnie na męża, ale dziewczyna wstała natychmiast i zapędziła dzieci do kajuty. Po krótkiej chwili Hermannowa musiała nas opuścić, gdyż sądząc po odgłosach dochodzących z kajuty, wybuchnął tam niebezpieczny rokosz, który należało poskromić. Na to Hermann zaczął coś mruczeć pod nosem. Jeszcze przez jakieś pół godziny Falk, zostawiony z nami sam na sam, kręcił się na krześle, wzdychał lekko, wreszcie przesunąwszy rękami wdół po twarzy, wstał, i jakby porzuciwszy nadzieję że potrafi się wypowiedzieć (nie otworzył ust ani razu), rzekł po angielsku: „No więc… dobranoc, kapitanie Hermann“. Zatrzymał się chwilę przed mojem krzesłem i spojrzał na mnie przeciągle, mogę nawet powiedzieć, że spiorunował mię wzrokiem, przyczem zdobył się nawet na głęboki, gardłowy pomruk. Było w tem wszystkiem coś tak znaczącego, że po raz pierwszy w ciągu naszej dalekiej znajomości, polegającej na kiwaniu głową i pomrukach, wzbudził we mnie coś w rodzaju zaciekawienia. Ale rozczarował mię natychmiast — bo odszedł spiesznie wielkim krokiem, nie kiwnąwszy mi nawet głową.
Obejście jego było zazwyczaj dziwaczne i nie zwracałem na nie oczywiście wielkiej uwagi; ale tym razem zastanowiło mię w nim to coś szczególnego, co niby ukryty zamysł zdawało się zawsze czyhać w głębi jego
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.