kapitan Hermann przychodził dzień w dzień żeby coś wypić, albo wypalić cygaro. A teraz nie przychodzi nawet dwa razy na tydzień. Jak mi pan to wytłumaczy?
Ścisnął mi ramię i wydusił ze mnie coś w rodzaju pomruku.
— Zarabia dziesięć razy więcej odemnie. Jest tu jeszcze drugi hotel, z którym muszę walczyć, a drugiego holownika na rzece niema. Przecież mu nie wchodzę w drogę, nieprawdaż? Nie umiałby prowadzić hotelu, gdyby się wziął do tego. Ale taka już jego natura. Nie może znieść myśli, że zarabiam na życie. Mam nadzieję że mu to porządnie dopieka. I taki jest pod każdym względem. Lubiłby bardzo zjeść porządnie. Ale nie robi tego — dla zaoszczędzenia kilku centów. Nie może się na to zdobyć. To przechodzi jego siły. Ja to nazywam niewolnictwem. A taki jest niegodziwy, że zaraz robi skandal kiedy mu się sprzeciwić. Rozumie pan? To go świetnie maluje. Skąpiec i zawistnik. Nie można sobie tego w inny sposób wytłumaczyć. Czy nie prawda? Obserwowałem go pilnie przez te ostatnie trzy lata.
Chciał koniecznie abym się zgodził na jego teorję. I rzeczywiście, kiedy się zastanowiłem, wyglądało mi to dość prawdopodobnie, tylko że w paplaninie Schomberga czuło się zawsze zasadniczy fałsz i brak odpowiedzialności. Nie byłem jednak usposobiony do zgłębiania psychologii Falka. W owej chwili jadłem z rozpaczą kawałek czerstwego holenderskiego sera, a byłem taki zwątpiały, że nie obchodziło mnie nawet co sam łykałem, tembardziej więc nie mogłem sobie zaprzątać głowy stosunkiem Falka do gastronomji. Nie było nadziei, abym studjując ów stosunek, znalazł klucz
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.