Nie było na to odpowiedzi, lecz głosy nagle ucichły. Główny kelner, Chińczyk, wyszedł do bilardowego pokoju. Usłyszeliśmy jak lód dźwięknął o szklanki, potem ktoś nalewał wodę; rozległo się szurganie nogami i zgrzyt krzeseł. Schomberg, wyraziwszy cichym szeptem zdziwienie, kto u djabła mógł przyleźć o tej porze, wstał z serwetą w ręku aby zajrzeć ostrożnie przez drzwi. Cofnął się szybko na palcach, i szepcząc z ustami osłoniętemi ręką, powiadomił mię że to Falk, Falk we własnej osobie tam się znajduje i, co więcej, w towarzystwie kapitana Hermanna.
Powrót Falka z zewnętrznego portu był nieoczekiwany lecz możliwy, gdyż Falk zabrał Djanę o wpół do piątej, a teraz była już druga. Schomberg zwrócił moją uwagę, że żaden z tych ludzi nie chce wydać dolara na śniadanie, choć muszą przecież być głodni. Lecz nim się zebrałem do odejścia, Falk wyszedł. Słyszałem kroki jego wielkich butów, oddalające się po deskach werandy. Hermann siedział samotnie w obszernym, drewnianym pokoju, gdzie stały dwa bezduszne bilardy spowite w pasiaste pokrowce, i wycierał pilnie pot z twarzy. Miał na sobie najlepsze ubranie, które nosił podczas lądowych wycieczek: sztywny kołnierzyk, czarny surdut, obszerną białą kamizelkę, popielate spodnie. Biały bawełniany parasol z trzcinową rączką spoczywał między jego nogami, bokobrody były zaczesane starannie, podbródek świeżo wygolony; bardzo niejasno przypominał rozczochranego, przerażonego człowieka w tabaczkowej koszuli i ohydnych starych spodniach, którego widziałem zrana, jak wieszał się u koła Djany.
Drgnął na mój widok i zwrócił się do mnie natychmiast z pewnem zmieszaniem, lecz jednocześnie
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.