łem jak jego stara buda trzeszczała, mijając nas, na baku i rufie.
— Przejechaliście koło nas wcale blisko — dodałem znacząco.
Na to wspomnienie podniósł obie ręce do nieba. W jednej z nich trzymał przez środek biały parasol, przyczem dziwnie był podobny do karykatury obywatela kupieckiego stanu z jego rodzimych niemieckich pism humorystycznych.
— Ach! To było niebezpieczne — zawołał. Ubawiło mię to. Ale natychmiast dodał niby to z prostotą: — Bok waszego żelaznego statku byłby wgnieciony jak — jak to pudełko zapałek.
— Doprawdy? — burknąłem ze znacznie mniejszym humorem; ale nim się zorjentowałem że to nie miał być docinek, wybuchło w Hermannie wielkie rozgoryczenie na Falka. Co za niewygoda, co za szkody, co za wydatek! Gottferdamm! Niech go djabli wezmą. Za ladą baru Schomborg z cygarem w zębach udawał, iż pisze coś ołówkiem na dużym arkuszu papieru; a że podniecenie Hermanna wciąż rosło, poczucie własnego spokoju i wyższości podziałało na mnie pokrzepiająco. Lecz gdy słuchałem jego wymyślań, przyszło mi nagle na myśl, że jednak poczciwiec przyjechał na holowniku. Pod tym względem nie miał wolnego wyboru, ponieważ musiał być w mieście. Ale przecież pili coś razem z Falkiem, zaprosił go lub też został zaproszony? Osadziłem go tedy na miejscu, mówiąc wyniośle, że spodziewam się iż każe Falkowi zapłacić koszta naprawy aż do ostatniego pensa.
— Otóż to! Otóż to właśnie! Weźcie się do niego! — zawołał Schomberg od baru, rzucając ołówek i zacierając ręce.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.