lżejszego umysłowego wysiłku, poprostu samą objętością dźwięku. Mieliśmy z sobą już kilka utarczek. Robiłem zawsze co mogłem, żeby obronić interesy mych mocodawców — których notabene nie widziałem nigdy na oczy — gdy tymczasem Siegers, (który poznał ich przed kilku laty, podróżując w interesach po Australji) udawał że zna najtajniejsze ich myśli i ciągle świecił mi w oczy znajomością z nimi, jako jego „bardzo bliskimi przyjaciółmi“.
Spojrzał na mnie krzywem okiem (nie miłowaliśmy się zbytnio) i oświadczył odrazu, że to jest dziwne, bardzo dziwne. Jego wymowa angielska była tak cudaczna, że nie będę nawet usiłował jej odtworzyć. Mówił, naprzykład, „parco cifne“, co sprawiało — w połączeniu z ryczącym głosem — że język mego dzieciństwa brzmiał dziwacznie i zastraszająco, a nawet jeśli się go brało poprostu za rodzaj hałasu bez żadnej treści, przejmował z początku zdziwieniem.
— Znamy się z kapitanem Falkiem — ciągnął — już od bardzo dawna, i nie miałem nigdy powodu…
— Właśnie dlatego przychodzę do pana — przerwałem. — Mam prawo się dowiedzieć, jaka jest przyczyna tej haniebnej bzdury.
W półcieniu pokoju, zielonawym od wierzchołków drzew zasłaniających okno, zobaczyłem że Siegers wzrusza chudemi ramionami. Przyszło mi do głowy — takie oderwane myśli błyskają człowiekowi w najprzeróżniejszych chwilach — że to jest najprawdopodobniej ten sam pokój, w którym — jeśli wierzyć opowiadaniom — Falk dostał nauczkę od Siegersa ojca. Przytłaczający głos Siegersa (syna), grzmiący mosiężnemi dźwiękami — jakby dyrektor usiłował mówić przez trombon — otóż głos ów wyrażał ubolewanie nad obejściem, nacecho-
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.