Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwykłe obowiązki owego człowieka polegały prawdopodobnie na siedzeniu za stolikiem w jednym z pierwszych pokoi biur konsularnych. Gdy mu polecono aby mi pomógł w wyszukaniu Johnsona, wykazał mnóstwo energji i niesłychany zasób swego rodzaju lokalnej wiedzy. Nie ukrywał jednak pełnej sceptycyzmu, niezmiernej wzgardy dla tej całej historji. Zwiedziliśmy razem owego wieczoru nieskończoną ilość podłych szynków z grogiem, szulerskich nor, spelunek dla palenia opjum. Szliśmy w górę wązkiemi uliczkami, gdzie nasz wózek — małe pudło na kołach, ciągnięte przez narowistego burmańskiego kucyka — nie mógłby w żaden sposób przejechać. Policjant był widać w stosunkach pogardliwej zażyłości z Maltańczykami, z Eurazjatami, z Chińczykami, z Klingami i zamiataczami obsługującymi świątynię, z którymi rozmawiał u wrót. Interpelowaliśmy także niezmiernie otyłego Włocha, rozmawiając z nim przez kratę w ścianie z mułu, zamykającej ślepą uliczkę; ów Włoch — według uwagi rzuconej mimochodem przez byłego sierżanta — zabił znów człowieka w zeszłym roku. Co powiedziawszy, sierżant zwrócił się do tegoż Włocha, nazywając go „Antonjem“ i „starym kozłem“, choć to nadęte ścierwo, na oko zapełniające więcej niż połowę pomieszczenia w rodzaju celi, przypominało raczej tłustą świnię w chlewie. Poufały i majestatyczny, sierżant wziął pod brodę — dosłownie wziął pod brodę — pooraną ohydnie zmarszczkami i pokurczoną starą wiedźmę wspartą na kiju, która ofiarowała się z jakąś informacją; i z równie nieporuszoną twarzą wiódł ożywioną rozmowę z grupami spowitych w tkaniny brunatnych kobiet, które siedziały, paląc cygara, na progach, przed drzwiami glinianych lepianek stojących