Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

— Naturalnie że opowiadano. I dziwiłbym się gdyby to nie doszło do samego generalnego konsula. Jak ja się przed nim jutro stawię z tą krechą na twarzy? To panu się należało.
Wypowiedziawszy to, zaczął równym głosem sypać przekleństwa — okropne, soczyste, żołnierskie, wobec których najgorsze marynarskie klątwy brzmiałyby jak szczebiot dziecięcy; wreszcie wózek się zatrzymał i były sierżant wyskoczył bez pożegnania. Co się mnie tyczy, ledwo mi sił starczyło na dopełznięcie do kawiarni Schomberga, gdzie napisałem przy małym stoliku kartkę do pomocnika, zawiadamiając go aby miał wszystko w pogotowiu, bo nazajutrz rano ruszamy. Nie mogłem znieść widoku swego statku. No, no! Ładnego ma nieborak kapitana, niema co mówić! Cóż to za okropna historja! Objąłem rękoma głowę. Chwilami doprowadzał mię do rozpaczy fakt, że nic temu winien nie jestem. Cóż ja takiego zrobiłem? Gdybym popełnił coś, z czegoby to wszystko wynikało, byłbym się przynajmniej nauczył drugi raz tego nie robić! Ale się czułem niewinny poprostu aż do absurdu.
Kawiarnia była jeszcze pusta, tylko Schomberg krążył koło mnie, wybałuszając oczy z pewnego rodzaju lękliwą ciekawością i szacunkiem. Nie wątpiłem że to on rozpuścił ową historję, ale miał jednak dobre serce, i jestem doprawdy przekonany że dzielił wszystkie moje troski. Krzątał się koło mnie jak tylko mógł. Usunął na bok ciężką zapalniczkę, ustawił prosto krzesło, popchnął zlekka nogą spluwaczkę — jak to się daje drobne dowody współczucia przyjacielowi, którego dotknął ciężki smutek — wreszcie westchnął i rzekł, niezdolny utrzymać dłużej języka na wodzy: