Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

— No! Ostrzegałem pana, panie kapitanie. Ma pan za to, że się pan porwał na Falka. Ten człowiek gotów iść po trupach do celu.
Siedziałem bez ruchu; Schomberg obrzucił mię wzrokiem wyrażającym coś w rodzaju współczucia, i wybuchnął zachrypłym szeptem:
— Ale pyszny bo pyszny kąsek z tej dziewczyny. — Mlasnął głośno grubemi wargami. — Najpyszniejszy kąsek, jaki kiedykolwiek… — ciągnął z wielkiem namaszczeniem, lecz urwał niewiadomo dlaczego. Wyobraziłem sobie w duchu, że rzucam mu czemś w głowę. — Ja pana nie potępiam, panie kapitanie. Nie potępiam, żebym tak zdrów był — powtórzył protekcjonalnym tonem.
— Dziękuję panu — rzekłem z rezygnacją. Niewarto było walczyć przeciw tej fałszywej opinji. Nie wiem nawet, czy sam byłem pewien gdzie się prawda zaczyna. Kolejne wstrząsy, którym uległo moje poczucie bezpieczeństwa, wpoiły mi przekonanie że to wszystko skończy się katastrofą. Zacząłem przypisywać nadzwyczajną potęgę czynnikom, nie mającym w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Zdawało mi się że w bezpodstawnych plotkach Schomberga tkwi jakaś moc, która przemienia je w rzeczywistość, albo że wrogość Falka sama przez się mogłaby wpędzić mój statek na mieliznę.
Wyjaśniłem już jak dalece taki wypadek byłby fatalny. To, co teraz nastąpi, kładę na karb mojej młodości, niedoświadczenia, i bardzo realnego niepokoju o zdrowie załogi. Postępek mój był na wskroś impulsywny. A został wywołany poprostu przez ukazanie się Falka we drzwiach kawiarni.
W pokoju pełnym już gości panował gwar. Wszyscy spojrzeli na mnie z ciekawością, ale jakże