grzech; ma prawo wykorzystać cudze mylne pojęcia, pragnienia, słabości; powinien ukryć swój wstręt i inne uczucia, a jeśli los ludzkiej istoty — choćby to była cudowna młoda dziewczyna — jest dziwnie w tę sprawę wplątany, tedy powinien patrzeć na ów los bez drgnięcia powiek, nie bacząc na to, jakimby mu się wydawał. Uciekłem się do tych wszystkich sposobów: perswazji, wysłuchiwania zwierzeń, udawania — aż do obojętności włącznie — i nikt, nie wyłączając nawet bratanicy Hermanna, nie powinien rzucić na mnie kamieniem. Schomberg zaś w żadnym razie, ponieważ od początku aż do końca nie było na szczęście najlżejszego „fracas“.
Opanowawszy nerwowy skurcz tchawicy, zdołałem wykrzyknąć: „Kapitanie Falk!“ Drgnął ze zdumienia najnaturalniej w świecie, lecz potem ani się nie uśmiechnął, ani nie zmarszczył. Czekał poprostu. Wreszcie gdy rzekłem: „Muszę z panem pomówić“, i wskazałem krzesło u mego stolika, podszedł do mnie, ale nie usiadł. Tymczasem Schomberg, z wysoką szklanką w ręku, kierował się ostrożnie w naszą stronę i wówczas to odkryłem w Falku jedyną oznakę słabości. Miał do Schomberga odrazę przypominającą tego rodzaju fizyczny lęk, jakiego doświadczają niektórzy na widok ropuchy. Może dla człowieka tak zasadniczo skupionego i tak milczącego (choć umiał dość dobrze mówić, jak się wkrótce miałem o tem przekonać), niepohamowana gadatliwość Schomberga — nie przepuszczająca żadnemu ludzkiemu stworzeniu, które się znalazło w zasięgu jego języka — mogła się wydawać przeciwna naturze, odrażająca i potworna. Otóż Falk zdradził nagle oznaki narowistości — zupełnie jak koń, który gotów jest wierzgać; szepnął gorączkowo, jakby
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.