Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże jestem dumny ze swej przytomności umysłu!
— Hallo — rzekłem natychmiast głośnym i naiwnym tonem — ktoś tłucze pańskie okna, panie Schomberg. Może pan powie któremu z kelnerów, żeby tu przyniósł talję kart i świece. A także dwa whisky z wodą sodową. Zgoda?
Usłyszawszy zamówienie, Schomberg natychmiast się uspokoił. To wchodziło w zakres jego zawodu.
— Proszę bardzo — odpowiedział tonem niezmiernej ulgi. Noc była dżdżysta, chwilami zrywał się silny wiatr, i gdyśmy tak czekali na świece, Falk rzekł, jakby chcąc usprawiedliwić swój popłoch:
— Nie wtrącam się do niczyich spraw. Nie daję nigdy okazji do plotek. Jestem porządnym człowiekiem. Ale ten drab wietrzy wszędzie coś złego i nie może się uspokoić, póki nie znajdzie kogoś, ktoby mu uwierzył.
Była to pierwsza rzecz, której się dowiedziałem o Falku. Jego pragnienie szacunku, upodobnienia się do wszystkich innych ludzi, było jedynym dowodem uznania, którego udzielał łaskawie ludzkiej organizacji. Zresztą mógł być równie dobrze członkiem stada jak społeczeństwa. Chodziło mu wyłącznie o samoobronę. Nie był to u niego egoizm, lecz poprostu instynkt samozachowawczy. Samolubstwo nie istnieje w człowieku bez świadomości, wolnego wyboru, a przytem i obecności innych ludzi; tymczasem jego instynkt działał, jakby Falk był ostatnim żyjącym człowiekiem i przechowywał prawo samoobrony, niby jedyną iskrę świętego ognia. Nie chcę przez to powiedzieć, że zadowolniłby się mieszkaniem nago w jaskini. Był najoczywiściej wytworem warunków, wśród których się urodził. Nie ulega wątpliwości, że samoobrona oznaczała także obronę owych warunków. Lecz zasadniczo