Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

była jednoznaczna z czemś daleko prostszem, naturalniejszem i bardziej potężnem. Jakby to wyrazić? Oznaczała — powiedzmy — obronę jego pięciu zmysłów, biorąc to i w najwęższem i w najrozleglejszem znaczeniu. Myślę że przyznacie mi wkrótce słuszność. Ale gdyśmy tam stali razem na ciemnej werandzie, nie wyrobiłem sobie jeszcze o Falku żadnego zdania — i nie miałem wcale ochoty go sądzić, co jest ze wszechmiar zajęciem jałowem. Prawda przenikała we mnie bardzo wolno.
— Naturalnie nie chodzi mi właściwie o to, żeby grać z panem w karty — rzekłem porozumiewawczym tonem.
Dojrzałem że Falk przesunął ręce po twarzy (podchwyciłem ten niewyraźny ruch, namiętny i pozbawiony znaczenia) — a potem czekał, milcząc cierpliwie. Otworzył usta dopiero gdy przyniesiono światła. Jego mruknięcie miało oznaczać, że „nie umie wcale grać w karty“.
— To tylko taki sposób, żeby Schomberg i tamci durnie trzymali się zdaleka — rzekłem, otwierając talję. — Czy pan słyszał o co nas posądzają, że się kłócimy o dziewczynę? Pan wie naturalnie o kogo. Wstyd mi doprawdy pana pytać, ale czy to możliwe, aby pan mi robił ten zaszczyt i uważał mnie za niebezpiecznego?
Mówiąc to, czułem się bardzo głupio a jednocześnie pochlebiało mi to przypuszczenie, bo istotnie, cóżby jego zachowanie mogło innego oznaczać? Odpowiedź Falka, wypowiedziana jak zwykle półgłosem i beznamiętnie, wyjaśniła że się nie mylę, ale niekoniecznie jest to dla mnie takie pochlebne jak przypuszczam. Otóż uważał mnie za niebezpiecznego nietyle ze względu na dziewczynę