Słuchałem z obojętną miną, czując coraz bardziej i bardziej konieczność dyplomatyzowania. Jego słowa nie były przejrzyste. Należał do tych ludzi, którzy zdają się żyć, czuć, cierpieć w pewnego rodzaju duchowym półmroku. Ale jedno było jasne jak słońce: że uległ czarowi dziewczyny i że owładnęła nim chęć założenia z nią domu. Otóż — mówił dalej — idzie mu o rzecz takiej doniosłości, iż lęka się ją wystawić na niebezpieczną próbę oświadczyn. Przytem wchodzi tu w grę jeszcze coś innego. A że Hermann taki jest na niego zawzięty…
— Rozumiem — rzekłem w zamyśleniu, a tak byłem podniecony swą własną dyplomacją, że czułem jak serce mi wali. — Nie mam nic przeciw wybadaniu Hermanna. Nawet gotów jestem wszystko dla pana zrobić w tym względzie, aby dowieść jak dalece pan się mylił.
Lekkie westchnienie wymknęło mu się z piersi. Przesunął ręce wdół po twarzy, odsłaniając kościste, niezmienione oblicze jakby o skamieniałych tkankach. Cała namiętność była w tych wielkich, brunatnych rękach. Oświadczył że jest zadowolony. Ale wchodzi w grę jeszcze ta druga sprawa. Otóż ze wszystkich ludzi na świecie ja jeden mógłbym nakłonić Hermanna, aby odniósł się do tego rozsądnie! Znam doskonale świat i mam mnóstwo doświadczenia. Sam Hermann to przyznaje. A przytem jestem marynarzem. Falk uważa, że marynarz potrafi najlepiej zrozumieć niektóre rzeczy…
Mówił to, jakby Hermannowie spędzili całe życie w sielskiej wiosce, i jakbym ja jeden — dzięki memu doświadczeniu — umiał się odnieść wyrozumiale i pobłażliwie do pewnych faktów. Taki był skutek mojej dyplomacji. Zaczęło mi się to nagle nie podobać.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.