Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rybami i ryżem — przerwałem złośliwie, chichocząc ze zdenerwowania, jak po uniknięciu niebezpieczeństwa.
Puścił moją rękę, jakby rozpaliła się nagle do czerwoności. Nastała chwila głębokiego milczenia; rzekłbyś że stało się coś nadzwyczajnego.
— Obiecuję panu uzyskać zgodę Hermanna — wybełkotałem nareszcie, i wydało mi się niepodobieństwem, aby nie przejrzał nawylot tej oszukańczej obietnicy. — Jeśli coś jeszcze stanie na przeszkodzie, będę się starał panu dopomóc — ustępowałem w dalszym ciągu, czując się jakby pokonany i pognębiony — ale i pan ze swej strony musi zrobić wszystko, co tylko się da.
— Spotkało mię raz nieszczęście — mruknął obojętnie, i odwróciwszy się, odszedł, stąpając powoli i ciężko po podłodze z desek, jakby miał nogi podkute żelazem.
Lecz następnego ranka poczynał sobie dość ochoczo jako człowiek-statek — istota złożona, na którą składały się pluski i krzyki, krzątanina bezczelnych majtków na pokładzie i spokojne, dumne spojrzenie milczącego popiersia u góry. Przyjechał po nas najniepotrzebniej w świecie o niemożliwej godzinie, a była już prawie jedenasta rano, gdy nas przyciągnął na odległość liny od statku Hermanna. W dodatku zrobił to bardzo źle, śpiesząc się, i o włos byłby minął obszar dobrego gruntu kotwicznego, a to wszystko z powodu że spostrzegł na rufie bratanicę Hermanna. Ja ją także spostrzegłem i prawdopodobnie w tej samej chwili. Ujrzałem skromną, gładką wspaniałość płowej główki, krągłe kształty obleczone w popielatą dziewczęcą suknię w rzucik, którą wypełniała tak idealnie, tak zadawalająco, czarując niezawodnie pewnemi linjami — istna nimfa Djany łowczyni. A Djana-okręt o wysokich bokach, solidny jak