— Więc powinienem był umrzeć? — rzekł w zadumie. Położyłem mu rękę na ramieniu.
— Odejdź pan — szepnąłem rozkazująco, bez żadnej wyraźnej przyczyny, prócz tej że pragnąłem położyć koniec wstrętnemu hałasowi. — Odejdź pan.
Patrzył przez chwilę badawczo na Hermanna, nim ruszył się z miejsca. Wyszedłem za nim z kajuty aby go odprowadzić. Ale zatrzymał się na rufie.
— To jest moje nieszczęście — rzekł spokojnym głosem.
— Pan postąpił idjotycznie, wyjeżdżając z tem w podobny sposób. Przecież codzień się takich zwierzeń nie słyszy.
— O co temu człowiekowi chodzi? — rozważał ściszonym basem. — Ktoś musiał umrzeć — ale dlaczegóż ja?
Stał przez chwilę nieruchomo w ciemnościach — milczący, prawie niewidzialny. Nagle przycisnął mi łokcie do boków. Czułem się zupełnie bezsilny w jego ramionach. Drgający głos szeptał mi do ucha:
— To gorsze od głodu. Kapitanie, czy pan wie co to znaczy? A ja wówczas mogłem zabić — albo zostać zabitym. Czemuż ten lewar nie zmiażdżył mi czaszki przed dziesięciu laty! A teraz muszę żyć. Bez niej. Czy pan to rozumie? Może przez wiele lat. Ale jak? Co mam począć? Gdybym był sobie pozwolił spojrzeć na nią raz jeden, byłbym ją porwał w oczach tego człowieka — o tak.
Poczułem że mnie uniósł z pokładu, potem puścił mię nagle; zatoczyłem się wtył, oszołomiony i obolały. Cóż to za człowiek! Zapanowała cisza; Falk odszedł. Posłyszałem głos Hermanna rozprawiający w kajucie i skierowałem się tam.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.