glądem mogło podać w wątpliwość fakt najbardziej oczywisty. Spojrzawszy na niego, zacząłem wątpić o tej całej historji — ale wspomnienie słów Falka, spojrzeń, gestów, nadawało temu wszystkiemu nietylko cechę czegoś rzeczywistego, lecz bezwzględną prawdę pierwotnej namiętności.
— Ta historja jest prawdziwą o tyle, o ile pan w nią może uwierzyć; i wygląda właśnie tak, jak się panu spodoba na nią zapatrywać. Co do mnie, kiedy pana słyszę wykrzykującego o tem wszystkiem, nie wierzę wcale aby to była prawda.
Zostawiłem go zamyślonego. Ludzie w mej łódce, tkwiącej u trapu Djany, powiedzieli mi że kapitan holownika odjechał swoim gikiem już chwilę przedtem.
Pozwoliłem moim chłopcom wiosłować dość wolno. Z powodu obfitej rosy jasny migot gwiazd zdawał się spływać zimnem i wilgocią. Czułem gdzieś w głębi duszy czającą się straszną zgrozę, pomieszaną z wyraźnemi, groteskowemi obrazami. Winna była temu gastronomiczna pogawędka Schomberga — i miałem poniekąd nadzieję że nigdy już Falka nie zobaczę. Lecz majtek pilnujący kotwicy na moim statku powiedział mi odrazu, że kapitan holownika przyjechał. Odesłał swoją łódkę i czeka na mnie w kajucie.
Leżał wyciągnięty na rufowej kanapie, z głową zagrzebaną w poduszkach. Spodziewałem się że twarz jego będzie zmieniona, wykrzywiona rozpaczą. Nic podobnego; była takusieńka, jaką dwadzieścia razy widziałem, spokojną i patrzącą szeroko rozwartemi oczyma z mostka na holowniku. Widać zastygła w bezruchu, zgłodniała, opanowana przez jeden jedyny instynkt — tak jak cała istota tego człowieka.
Pragnął żyć. Zawsze pragnął żyć. My wszyscy
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.