Wysłuchałem tego wszystkiego; patrzyłem jak wił się w torturach i słyszałem głos prawdziwego bólu. Byłem przez cały ten czas cierpliwym świadkiem, bo gdym wszedł do kajuty, wezwał mnie na pomoc — i zdaje się że mu ją dyplomatycznie przyrzekłem.
Jego rozpacz robiła przejmujące, niesamowite wrażenie w tej małej kajucie, niby miotanie się wielkiego wieloryba zapędzonego do płytkiej zatoczki. Zrywał się, rzucał wdół naoślep, usiłował drzeć zębami poduszkę; to znów przyciskał ją gwałtownie do twarzy i osuwał się na kanapę. Zdawało się że cały okręt odczuwa wstrząsy jego rozpaczy; a ja obserwowałem ze zdumieniem wyniosłe czoło, szlachetne dotknięcie czasu na odsłoniętych skroniach, niezmienny, zgłodniały wyraz twarzy — tak dziwnie ascetycznej i takiej niezdolnej do wyrażania wzruszeń.
Co on ma począć? Żył jej bliskością; siadywał — wieczorami — przecież wiem! — całe swoje życie! Szyła. Głowa jej była schylona — o tak. Jej głowa — o, w taki sposób — i jej ramiona. Ach! Czy widziałem? O, w taki sposób.
Opadł na krzesło, zgiął potężną szyję o czerwonym karku i kłuł rękami powietrze, śmieszny, wzniosły a niedorzeczny — i zrozumiały.
A teraz miałby ją utracić? Nie! To ponad jego siły. I jeszcze kiedy pomyśli, że… Cóż on takiego zrobił? Jak ja mu radzę postąpić? Wziąć ją siłą? Niewolno? A któżby go mógł zabić? Zobaczyłem pierwszy raz że jeden z jego rysów się poruszył: drapieżny skurcz wargi odsłonił zęby… „Chyba nie Hermann?“ Pogrążył się w zamyśleniu tak głębokiem, jakby stracił kontakt ze światem.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.