Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

kontakt z żywą rzeczywistością, o którą się ocieramy. Mając głowę pełną narzuconych z góry wyobrażeń, jak należy pokierować wypadkiem „ludożerstwa wśród rozbitków na morzu“, zapytałem:
— Więc pan miał takie szczęście przy ciągnieniu losów?
— Losów? — rzekł. — Jakich losów? Pan myśli że byłbym pozwolił, aby puszczono moje życie na losowanie?
Zrozumiałem że oparłby się temu bezwzględnie, choćby kosztem cudzego życia.
— To było wielkie nieszczęście. Straszne. Okropne — powiedział. — Wielu ludzi straciło zmysły, ale najlepsi przetrwali.
— Najwytrzymalsi, chciał pan powiedzieć — rzekłem.
Zamyślił się nad tem słowem. Może go nie znał, choć mówił tak dobrze po angielsku.
— Tak — przyznał wreszcie. — Najlepsi. Przy końcu każdy odpowiadał za siebie i wszyscy mieli zupełną swobodę.
I tak od pytania do pytania wydobyłem z niego całą historję. Zdaje mi się że tylko w ten sposób mogłem mu pomóc tej nocy. Na pozór przynajmniej przyszedł zupełnie do siebie; pierwszą tego oznaką był powrót dziwacznego gestu, polegającego na przeciąganiu rękoma wdół po twarzy; ów gest nabrał teraz dla mnie znaczenia w połączeniu z lekkiem wstrząsem całego ciała i namiętnym niepokojem tych rąk, co odsłaniały głodną, nieporuszoną twarz i rozszerzone źrenice spragnionych, niemych, przykuwających oczu.
Działo się to na żelaznym parowcu bardzo solidnego pochodzenia. Zbudował go burmistrz miasta gdzie