— Niech pan strzela, panie kapitanie! Niech pan do nich strzela! — krzyknął Falk — a ja skoczę do wody żeby łódź dopędzić. — Ale kapitan, wziąwszy ich na cel niepewną dłonią, odwrócił się nagle.
Rozległo się wycie wściekłości. Falk rzucił się do kajuty po swój rewolwer. Kiedy wrócił, już było zapóźno. Jeszcze dwóch ludzi skoczyło do morza, lecz ci w łodzi odepchnęli ich wiosłami, podnieśli żagiel i odpłynęli. Nigdy więcej o nich nie słyszano.
Przerażenie i rozpacz ogarnęły pozostałą załogę, póki apatja i ostateczna beznadziejność nie powróciły do władzy. Tegoż dnia jeden z palaczy targnął się na swoje życie i wybiegł na pokład z gardłem przerżniętem od ucha do ucha, ku zgrozie wszystkich obecnych. Wyrzucono go za burtę. Kapitan zamknął się znów w kajucie nawigacyjnej, a Falk, który dobijał się do niego napróżno, słyszał go powtarzającego w kółko imiona żony i dzieci; nie wzywał ich jednak, nie polecał ich Bogu, tylko powtarzał ich imiona machinalnym głosem, jakby ćwicząc pamięć. Następnego dnia otwarte drzwi kajuty kołysały się w rytm poruszeń statku, a kapitana nie było. Pewnie w ciągu nocy skoczył do morza. Falk zamknął oboje drzwi i zatrzymał klucze przy sobie.
Skończyło się zorganizowane życie okrętu. Solidarność ludzi przepadła. Stali się dla siebie obojętni. Podział resztek żywności wziął Falk na siebie. Gotowali zupę z butów aby powiększyć racje, wskutek czego głód stawał się jeszcze nieznośniejszy. Niekiedy szepty nienawiści dawały się słyszeć wśród tych wycieńczonych szkieletów, pływających bez końca na trupie okrętu tam i z powrotem, na północ i na południe, na wschód i zachód.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.