Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

I w tem leży dziwaczna groza owej ponurej historji. Gdy to najgorsze z nieszczęść grożących marynarzom spadnie na małą łódź albo na wątły statek, wydaje się lżejszem do zniesienia wskutek bezpośredniego niebezpieczeństwa, którem grożą fale. Ograniczona przestrzeń, bliski kontakt między ludźmi, nieuchronna groźba fal zdają się wszystkich jednoczyć naprzekór obłędowi, cierpieniom i rozpaczy. Ale oto był okręt — bezpieczny, wygodny, obszerny; okręt zaopatrzony w łóżka, pościel, noże, widelce, wygodne kabiny, szkło i porcelanę oraz kuchnię z wszelkiemi naczyniami — okręt nawiedzany, owładnięty i rządzony przez bezlitosnego upiora głodu. Olej z lamp został wypity, knoty pokrajane na pokarm, świece zjedzone. Nocą ciemność panowała na statku we wszystkich zakamarkach, i pełno tam było strachu. Pewnego dnia Falk natknął się na człowieka żującego sosnową drzazgę. Nagle ów człowiek odrzucił drzazgę, podszedł chwiejnie do barjery i wpadł do morza. Falk, który nie zdążył temu zapobiec, widział jak ów rozpaczliwie czepiał się burty przed pójściem na dno. Następnego dnia drugi zrobił to samo, wybuchnąwszy strasznemi przekleństwami. Ale zdołał jakoś się chwycić porozrywanych sterowych łańcuchów i wisiał tak, milcząc. Falk zabrał się do ratowania go, i przez cały ten czas człowiek ów, trzymając się oburącz łańcuchów, patrzył na niego z niepokojem zapadłemi oczyma. Potem, właśnie w chwili gdy Falk miał go dosięgnąć, puścił łańcuchy i zapadł się w wodę jak kamień. Falk rozmyślał o wszystkich tych rzeczach. Serce buntowało się w nim przeciw grozie śmierci, i powiedział sobie że będzie walczył o każdą cenną minutę życia.
Pewnego popołudnia — gdy ludzie, którzy jeszcze