Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

dział i palił, a jego łokieć w rękawie od koszuli sterczał na oparciu krzesła. Pani Hermann szyła samotnie. Gdy Falk się ukazał na schodni, bratanica Hermanna przesunęła się koło mnie z lekkim szelestem sukni i przyjaźnie skinęła mi głową.
Spotkali się w słońcu na linji głównego masztu. Falk trzymał jej ręce i patrzył na nie spuszczonemi oczami, a ona spoglądała ku niemu w górę swem czystem, nie widzącem spojrzeniem. Zdawało się, że się zeszli jakby pociągnięci ku sobie, jakby kierowani i prowadzeni przez jakiś wpływ tajemniczy. Dopełniali się idealnie. Ta dziewczyna o bujnych kształtach, odziana w szarą suknię, tętniąca życiem, olimpijska i pełna prostoty, była zaiste syreną zdolną oczarować owego posępnego marynarza, bezwzględnego miłośnika pięciu zmysłów. Miałem wrażenie że czuję zdaleka męską siłę, z jaką chwycił te ręce, które wyciągnęła ku niemu z kobiecą gotowością. Lena, trochę jeszcze blada, pobiegła ku swemu wielkiemu przyjacielowi, cisnąc do piersi ukochaną lalkę z brudnych gałganów; i wówczas to w sennej ciszy dobrego, starego statku rozległ się głos Hermannowej, taki zmieniony, że obróciłem się na krześle aby zobaczyć co się tam dzieje.
— Leno, chodź tutaj! — krzyknęła. I zacna kobieta rzuciła mi niepewne spojrzenie, mroczne i pełne lękliwej nieufności. Zdziwione dziecko przybiegło z powrotem do jej kolan. Lecz tych dwoje, stojących w słońcu naprzeciw siebie ze splecionemi rękami, nie widziało nic, nie słyszało nic i nikogo. O trzy stopy od nich siedział w cieniu majtek na belce, pochłonięty splataniem dwóch końców linki, i maczał palce w garnku ze smołą, jakby wcale sobie nie zdawał sprawy z istnienia tej pary.