Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Opowiadał mi o tych swoich przygodach, błyskając białemi zębami i rzucał żywe spojrzenia czarnemi oczyma; z początku mówił jakby jakimś stroskanym dziecinnym szczebiotem, potem, gdy już przyswoił sobie nasz język, wyrażał się bardzo płynnie, ale zawsze tym śpiewnym, miękkim a zarazem dźwięcznym tonem, który nadawał dziwnie przejmującą siłę najpospolitszym angielskim wyrazom, jakby to były słowa jakiegoś nieziemskiego języka. W końcu wracał zawsze, kiwając wyraziście głową, do tego okropnego uczucia, kiedy serce w nim jakby zamarło, z chwilą gdy się znalazł na owym statku. Potem na jakiś czas stracił pewno zupełnie świadomość, w każdym zaś razie nie zdawał sobie sprawy z faktów. Musiał być z pewnością okropnie chory na morską chorobę i okropnie nieszczęśliwy — ten łagodny i namiętny miłośnik przygód; odcięty od wszystkiego co było mu bliskie, czuł gorzko, leżąc w emigranckiej koi, swoje zupełne osamotnienie, gdyż naturę miał niezmiernie wrażliwą. Dalej wiemy o nim z pewnością, że krył się na pastwisku dla świń u Hammonda, przy drodze prowadzącej do Norton, sześć mil od morza jak strzelił. Nie lubił mówić o tych swoich przejściach; miałem wrażenie że przeżarły mu duszę jakiemś ponurem zwątpieniem i zgrozą. Z pogłosek obiegających okolicę jeszcze wiele dni po jego przybyciu, wiemy że ktoś nachodził w nocy rybaków w West Colebrook i straszył ich, stukając mocno w obite deskami ściany chat i wykrzykując przenikliwym głosem dziwne słowa wśród nocy. Kilku z nich wyszło nawet na dwór, ale rozbitek zapewne uciekł, przejęty nagłym strachem przed ich szorstkiemi, gniewnemi głosami, nawołującemi się w ciemnościach. Coś w rodzaju szału pomogło mu chyba dostać się na