Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

w klatce. Podniósł się przed Smithem, milcząc; wyglądał od stóp do głów jak jedna masa błota i brudu. Smith, sam na sam z tą zjawą między swemi stogami — wśród niepogody i zmierzchu rozbrzmiewającego wściekłem szczekaniem psa — poczuł strach jak przed czemś dziwacznem a niepojętem. Ale kiedy stwór rozdzielił czarnemi rękoma długie, poplątane loki zwisające mu na twarz — jak się rozsuwa dwie połowy firanki — i spojrzał na Smitha błyszczącemi, dzikiemi oczyma, połyskując białkami, farmer osłupiał wobec dziwaczności tego niemego spotkania. Przyznawał się potem (gdyż historja ta była oczywiście przedmiotem rozmów w okolicy przez całe lata), że się cofnął, i to więcej niż o krok. Nagły wybuch szybkiej gadaniny bez sensu przekonał go odrazu, że ma do czynienia ze zbiegłym warjatem. Wrażenie to właściwie nigdy się w zupełności nie zatarło. W gruncie rzeczy Smith do dziś dnia pozostał przy swem wewnętrznem przekonaniu, że ów człowiek miał źle w głowie.
Stwór podchodził coraz bliżej, szwargocząc w sposób bardzo niepokojący, a Smith (nie zdając sobie sprawy że dziwaczna istota nazywa go „wielmożnym panem“ i zaklina na imię Boga aby nie odmówił strawy i schronienia), przemawiał doń stanowczo ale łagodnie, wycofując się jednocześnie na podwórze. W końcu schwytał w lot odpowiednią chwilę, rzucił się nagle na warjata i wepchnął go na łeb na szyję do drewutni, zasuwając natychmiast rygiel. Zrobiwszy to, obtarł pot z czoła, choć wieczór był zimny. Spełnił swój obowiązek wobec społeczeństwa, przymykając wędrownego i prawdopodobnie niebezpiecznego manjaka. Smith nie jest bynajmniej człowiekiem twardym, ale w jego mózgu nie mogło się nic pomieścić poza tem wyobra-