Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

starzej niż wtedy, gdy przyjechałem tu po raz pierwszy. To znakomity hodowca owiec, a pozatem prowadzi jeszcze rozległy handel bydłem. Jeździ na wszystkie jarmarki w promieniu kilku mil bez względu na pogodę; powozi schylony nisko nad cuglami, rzadkie jego, siwe włosy wiją się po kołnierzu ciepłego płaszcza, a zielony pled okrywa nogi. Spokój podeszłego wieku użycza powagi jego obejściu. Nie nosi zarostu; wargi jego są cienkie i wrażliwe; coś surowego i zakonnego w układzie rysów nadaje pewną podniosłość charakterowi jego twarzy. Wiadomo że jeździł nieraz w deszcz całe mile aby zobaczyć nowy gatunek róży w czyimś ogrodzie, lub olbrzymią głowę kapusty wyhodowaną przez wieśniaka. Lubi pasjami słuchać o rzeczach, które nazywa „cudzoziemskiemi“ i lubi je oglądać. Może właśnie ta „cudzoziemskość“ przybłędy wywarła wpływ na starego Swaffera. A może był to poprostu niewytłumaczony kaprys. Wiem tylko, że po upływie trzech tygodni spostrzegłem człowieka uznanego przez Smitha za warjata, jak kopał u Swaffera w ogrodzie warzywnym. Odkryto że umie posługiwać się szpadlem. Kopał boso.
— Czarne włosy spływały mu na ramiona. Przypuszczam że to Swaffer dał mu starą perkalową koszulę w pasy; ale przybłęda wciąż miał jeszcze na sobie rodzime spodnie z brunatnego sukna (w których burza wyrzuciła go na brzeg), obciskające nogi nakształt trykotów; przepasany był szerokim skórzanym pasem nabijanym małemi krążkami z mosiądzu; a we wsi nie odważył się jeszcze pokazać ani razu. Ziemia, na którą patrzał, wydawała mu się utrzymana starannie, niby grunta naokoło domu dziedzica; rozmiar koni pociągowych wprawiał go w zdumienie; trakty były