jak krzyknął za nią dwa razy straszliwym głosem — i uciekła… Ach! gdyby pan był widział z za tępego, zmąconego spojrzenia tych oczu widmo trwogi, które owej nocy ścigało Amy przez trzy i pół kilometra, aż do drzwi chaty Fostera! Ja nazajutrz to widmo widziałem.
— I właśnie ja znalazłem Janka leżącego twarzą do ziemi — w kałuży — tuż za furtką z wikliny.
— Wezwano mnie tej nocy do wsi w jakimś nagłym wypadku; wracając do domu o świcie, przejeżdżałem koło ich chaty. Drzwi stały otworem. Mój furman pomógł mi wnieść Janka do izby. Położyliśmy go na posłaniu. Lampka kopciła, ogień pod blachą wygasł. Smutny żółty papier na ścianach zionął chłodem burzliwej nocy.
— „Amy!“ krzyknąłem głośno, a głos mój zdawał się gubić w pustce tego małego domku, jak gdybym wołał na puszczy.
— Janko otworzył oczy.
— „Uciekła!“ — rzekł wyraźnie. — „Prosiłem ją tylko o wodę — o trochę wody…“
— Był powalany błotem. Nakryłem go i stałem przy nim, czekając w milczeniu; od czasu do czasu dochodziło mnie jakieś słowo wyszeptane przez niego z trudnością. Nie mówił już swoim językiem. Gorączka go opuściła, zabierając z sobą żar życia. Dyszącą piersią i połyskliwemi oczyma przypominał mi znowu dzikie stworzenie w sieci, ptaka schwytanego w sidła. Amy opuściła go. Opuściła go — chorego — bezsilnego — spragnionego. Włócznia łowcy zagłębiła się w duszy Janka.
— „Dlaczego?“ — krzyknął przejmującym i oburzonym głosem człowieka, który woła do swego Stwórcy. Odpowiedział mu plusk deszczu i poryw wichury.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.