u nadbrzeżnego szypra; kapitan pozostał też u wybrzeży w ciągu całego swego marynarskiego żywota. Z początku żywot ten musiał być ciężki; Hagberd nigdy go nie polubił; przywiązanie swoje oddał lądowi z niezliczonemi jego domami i spokojnem życiem, skupiającem się dokoła domowego ogniska. Wielu marynarzy odczuwa i głosi uzasadnioną niechęć do morza, ale w tym wypadku była to głęboka, silnie odczuta wrogość, jak gdyby ukochanie stalszego żywiołu zostało wpojone Hagberdowi przez wiele pokoleń.
— Ludzie nie wiedzą na co narażają swych chłopców, kiedy pozwalają im puścić się na morze — wykładał kapitan Bessie. — Lepiejby ich odrazu oddali do więzienia.
Nie wierzył aby wogóle można było się przyzwyczaić do tego zawodu. Uciążliwość życia na morzu wzrasta jeszcze z wiekiem. Cóż to jest za rzemiosło, które przez większą część roku nie pozwala człowiekowi przestąpić progu swego domostwa? Z chwilą wyjazdu na morze niepodobna już wiedzieć, co się dzieje w domu. Można było wnioskować że Hagberda znużyły dalekie podróże; tymczasem najdłuższa, jaką kiedykolwiek odbył, trwała dwa tygodnie, które spędził przeważnie na zakotwiczonym statku, szukając schronienia przed niepogodą. Gdy tylko jego żona odziedziczyła dom i kapitał mogący ich wyżywić (po nieżonatym stryju, który zrobił trochę pieniędzy na węglu), kapitan rzucił dowództwo węglarki obsługującej wschodnie wybrzeże, mając uczucie, że ucieka z galer. Po wszystkich tych latach służby byłby mógł zliczyć na palcach u rąk dni, które spędził, nie sięgając wzrokiem brzegów Anglji. Nie wiedział jak to bywa, kiedy dna zgruntować nie można. „Nie zajechałem nigdy dalej niż osiemdziesiąt
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.