sążni od brzegu“ — brzmiała jedna z jego przechwałek.
Bessie Carvil wysłuchiwała tego wszystkiego. Przed domkiem rósł karłowaty jesion; w letnie popołudnia Bessie wynosiła krzesło na trawnik i zasiadała na niem z robotą. Kapitan Hagberd, odziany w płótno żaglowe, opierał się na szpadlu. Kopał dzień w dzień w swoim ogródku przed domem. Rok rocznie przekopywał cały grunt po kilka razy, ale „tymczasem“ nic tam sadzić nie zamierzał.
Bessie Carvil wyłuszczał to jaśniej: „Nic nie posadzę do jutra, póki nasz Harry nie wróci“. A ona słyszała już tylekroć ową formułę pełną nadziei, że budziło to tylko w jej sercu mglistą litość dla starca nie tracącego otuchy.
Wszystko się odkładało w ten sposób i wszystko tak samo przygotowywało się na jutro. Kapitan miał pudełko pełne paczuszek z nasionami kwiatów, aby było w czem wybierać przy obsadzaniu ogródka. „Harry z pewnością będzie się liczył z twojem zdaniem, moja droga“ — nadmieniał kapitan Hagberd, stojąc z drugiej strony ogrodzenia.
Panna Bessie nie podnosiła głowy z nad szycia. Słyszała to wszystko już tyle razy. Ale niekiedy wstawała, odkładała robotę i podchodziła zwolna do płotu. Te łagodne majaczenia miały jakiś urok. Kapitan zadecydował, że jego syn nie będzie zmuszony ruszyć z powrotem w świat ze względu na brak gotowego mieszkania. Przez długi czas zapełniał domek najprzeróżniejszemi meblami. Bessie wyobrażała sobie że są nowe, błyszczące od politury, ułożone stosami jak w jakim składzie. Są tam z pewnością stoły poobwijane w płótno workowe; zwoje dywanów, grube i pro-
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.